-

O sobie samym

 

  • foto1
  • foto1

O sobie samym

Urodziłem się i mieszkam w Pszczynie.
I na tym właściwie można byłoby skończyć, gdyby moje całe dotychczasowe życie upłynęło mi tak beztrosko - jak to miało miejsce mniej więcej do dwunastego roku życia :-)

Dzieciństwo… Plastikowy słoń na kółkach, którego ciągnąłem wszędzie za sobą – a który (o, dziwo) zachował się na poniższych fotkach :) (na drugim zdjęciu słoń ukrył się w trawie. Zdjęcie zrobiono przy ul. Dworcowej 17 – gdzie wtedy z rodzicami mieszkaliśmy).

Z dzieciństwa pamiętam jeszcze zabawę plastikowym helikopterem z moim tatą na dawnym placu targowym w Pszczynie. Helikopter wznosił się na kilkanaście metrów w górę i był zabawką, której nie sposób zapomnieć

  • foto1
  • foto1
– bo skutecznie ściągał tłumek gapiów i zazdrosne spojrzenia chłopaków w moim wieku (dodajmy, że było to w latach 70-tych ubiegłego stulecia – kiedy nie było wypasionych sklepów z zabawkami :)
Pamiętam też rytualne odliczanie miesięcy i tygodni do kolejnych wakacji, bo w zasadzie każde z nich spędzałem w Starych Oleszycach - pewnej uroczej wsi leżącej na obecnych terenach województwa podkarpackiego (wtedy rzeszowskiego) – skąd pochodzą korzenie mojej rodziny i do dziś mieszkają wujowie, ciotki i kuzynostwo.
Wieś pachnąca sianem z okolicznych łąk - z obowiązkowym porannym klekotem bocianów zamieszkujących na kominach większości gospodarstw. Wieś pełna swojskiego uroku i szczerze życzliwych sobie ludzi.

Znałem tam każde miejsce nad pobliską rzeką, każde drzewo i kamień - a  wszystkie okoliczne krowy, konie, barany, psy i koty, zamieszkujące to miejsce - z pierwszym dniem wakacji stawały się moimi przyjaciółmi (no, może poza pewnym indorem, który w odwecie za rzucanie w niego ziemniakami, zrobił „nalot” na moją głowę udzielając mi w ten sposób pierwszej, dosyć bolesnej lekcji śpiewu - w postaci szybkiego kursu śpiewania falsetem :)

Do tego stopnia fascynował mnie rytm i swoisty rytuał codziennych zajęć mieszkańców Oleszyc, że miałem nawet swoje „osobiste” drzewo, które oprócz tego, że zawsze z powagą miało czas wysłuchać moich największych tajemnic - to jeszcze mogłem siedząc na najwyższej jego gałęzi, spokojnie ten proces życia wsi obserwować.
I tak oto pewnego dnia w Oleszycach, mój kuzyn (Adaś) widząc, że całkiem nieźle sobie radzę wystukując na kuchennym stoliku ciotki dokładną partię bębnów z utworu „Krakowski spleen” grupy MAANAM – jeszcze tego samego dnia posadził mnie za prawdziwym zestawem perkusyjnym firmy AMATI, który wtedy był szczytem marzeń każdego szanującego się perkusisty (cały sprzęt należący do zespołu, w którym Adaś wtedy grał - znajdował się właśnie u niego w domu).

  • foto3
  • foto3
To niewinne zdarzenie było dla mnie przeżyciem takiego kalibru, że oczywiście natychmiast zapragnąłem grać na bębnach. Z tamtego dnia pamiętam jeszcze, że z prawdziwą perkusją nie szło mi już tak łatwo, jak z kuchennym stołem ciotki :)
Skończyły się jednak wakacje i powróciłem do Pszczyny na kolejny rok szkolny z mocnym postanowieniem założenia najprawdziwszego pierwszego szkolnego zespołu, w którym nie wiedziałem jeszcze kto będzie na czym grał – wiedziałem natomiast z całą pewnością, że… to ja będę perkusistą.
Los jednak zdecydował inaczej, ponieważ już niebawem okazało się, że świeżo poznani kandydaci do wspólnego zespołu grają, a raczej… mają zamiar grać na gitarze i perkusji (ponieważ żaden z nich nie dysponował jeszcze jakimkolwiek instrumentem). Zaproponowali mi więc posadę klawiszowca i wszystko wskazywało na to, że ich chytry plan się powiedzie, ponieważ jako jedyny z całej trójki miałem jakieś zaplecze (był to niewielki, z malutkimi klawiszami, 4-oktawowy keyboard FUJITONE 3A - przywieziony przez moją mamę z wycieczki do Austrii).
W tym samym czasie uczyniłem pierwszy krok w stronę własnej edukacji muzycznej i rozpocząłem naukę w ognisku muzycznym w Pszczynie – w klasie… gitary klasycznej.

Dosyć szybko stało się jasne, że ani F. Carulli, ani M.Carcassi - nie staną się moimi gitarowymi idolami – ale gitara jako instrument zagościła w moim sercu już na dobre i od tego momentu zacząłem poświęcać jej każdą wolną chwilę.
Chwile te, z czasem zaczęły przeobrażać się w długie godziny, co z kolei wpłynęło na znaczny spadek średniej w ocenach szkolnych.
Gitara stała się moją pasją, niepodzielną miłością i sposobem na życie. Była też doskonałym antidotum na szkołę i …każdą nieszczęśliwą miłość.
Na zajęciach umuzykalnienia poznałem kolegę z klasy gitary - Grześka i zwykle korzystając ze spotkania (już po zajęciach) urządzaliśmy sobie mini koncercik w duecie na schodach Domu Kultury, co obaj bardzo lubiliśmy – za to niespecjalnie lubiły panie pracujące wtedy w sąsiadującej do dziś z tymi schodami bibliotece.
Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, w naszych głowach rodziły się typowe marzenia – o profesjonalnym zespole, o nagraniu płyty, koncertach, życiu w trasie, itp.
Wtedy to wpadliśmy na pomysł połączenia sił muzycznych Pszczyny i Piasku, i tym samym powołaliśmy do życia zespół TRZASK – ja przyprowadziłem na próbę bębniarza z „wirtualnego” składu zawiązanego jeszcze w szkole podstawowej, a wspomniany Grzesiek przekonał do projektu swojego kuzyna, któremu rodzice kupili właśnie organy ESTRADA 207AR (dwupoziomowy topowy produkt rodzimej elektroniki muzycznej).
Mieliśmy więc własny sprzęt, miejsce na próby i w tym składzie zespół przetrwał prawie trzy lata. Od początku jakoś tak wyszło, że za dostarczanie repertuaru (najlepiej rozpisanego dla każdego z osobna) odpowiedzialny byłem ja – i trzeba przyznać, że była to najlepsza okazja w możliwie krótkim czasie otrzymać solidną dawkę zasad muzyki i harmonii w „systemie praktycznym” – czasem nie do końca nawet umiejąc wtedy nazwać niektóre zjawiska po imieniu.
Ukończyłem właśnie ostatni rok gitary i rozpocząłem żmudny okres samodzielnego przygotowania się do egzaminu na studia - w międzyczasie kończąc nieszczęsną, bo wybraną mi trochę „odgórnie” szkołę średnią (pszczyńskie Technikum Samochodowe).
Chłonąc jak gąbka listę przebojów radiowej Trójki, zasłuchany w każdą niedzielę w wieczory płytowe ś.p. Tomasza Beksińskiego „połykałem” olbrzymie ilości płyt - nagrywając je na kasety magnetofonowe (!) do późnych godzin nocnych.
Osłuchanie w temacie najróżniejszych rodzajów muzyki miało mega-wpływ na moje dalsze zmagania z gitarą - ponieważ miałem dziwny i niewyjaśniony mechanizm, który powodował chęć nauczenia się na gitarze każdej nowo poznanej melodii i zapisania każdego połączenia akordów, które mi się w jakimkolwiek sensie podobało.
Z niektórymi zespołami, takimi jak LADY PANK, MAANAM, PERFECT czy ODDZIAŁ ZAMKNIĘTY grałem na gitarce ich świeże wydawnictwa płytowe „po całości”, czyli płyta za płytą, nagranie za nagraniem…
Działania takie musiały przynosić jednak jakiś skutek, ponieważ ledwo rozpadł się TRZASK – ja natychmiast znalazłem zatrudnienie w kolejnym zespole.
Wtedy też chyba rozpoczął się nieustanny i regularny proces gry „na skoczka” w innych składach.
I tak grałem, grałem i grałem…
Wychodziłem rano do szkoły, a po powrocie do domu - gitarka i… znowu grałem.
Pokochałem Beatlesów i w wieku 15 lat wiedziałem o tym zespole chyba wszystko :-)
Dwa lata później to samo stało się z grupą U2, a tytuł jednej z ich piosenek wymalowany tuszem kreślarskim na tapecie zdobił mój pokój przez całą jego długość i stał się moim życiowym credo na dłuższy okres czasu :)
Tak mijały kolejne dni i miesiące, właśnie uwieńczyłem maturą moją bezsensowną edukację w szkole średniej, zdałem egzamin na I rok wychowania muzycznego w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Kielcach i rozpoczęły się…

Studia

Dzisiaj myślę, że to był najbardziej trafny wybór ze wszystkich, jakich mogłem w tamtym czasie dokonać.
Z jednej strony pozwalał mi na zajmowanie się gitarą „z urzędu”, z drugiej nareszcie większość przedmiotów w szkole dotyczyła muzyki i kształcenia słuchu – więc tym większa przyjemność płynąca z nauki (do tej pory poprzednia szkoła wbijała mi w łepetynę, niezwykle ciekawą i szalenie mnie intrygującą wiedzę o budowie silników i najnowszych trendach z dziedziny (równie interesujących) olejów oraz smarów syntetycznych :) )
Od dawna już wiedziałem, że cokolwiek w życiu będę robił – będzie to na pewno coś nierozerwalnie związane z gitarą i byłem tego w zasadzie pewny już w wieku lat czternastu. Pięć lat szkoły średniej (tyle czasu trwała wtedy nauka w technikum) wlokło mi się więc niemiłosiernie długo.
Nagła zmiana profilu mojej edukacji była teraz dla mnie fajną terapią, czymś w rodzaju możliwości nabrania wreszcie głębokiego oddechu.
Studia ukończyłem w Akademii Świętokrzyskiej, wtedy zwanej Wyższą Szkołą Pedagogiczną im. Jana Kochanowskiego w Kielcach (wydział pedagogiczny, kierunek wychowanie muzyczne).
Specyficzne miasto, specyficzny klimat i życie przez pięć lat w pozornie zamkniętej społeczności akademika MELODIA przy ulicy Śląskiej 15.
W akademiku życie kręciło się własnym torem, ale większość dyskusji (czasem zaciętych i do białego rana) - toczyła się wokół grania lub śpiewania (i o to mi właśnie chodziło :)
Poznałem fantastycznych i bardzo zdolnych ludzi, których wymienić nie sposób i przewróciłem do góry nogami cały mój sposób grania i myślenia o gitarze. Miałem też okazję obserwować „od kuchni” sporo debiutujących wtedy wykonawców kielecko-radomskiej sceny muzycznej – MAFIA (wtedy jeszcze z długowłosym Andrzejem Piasecznym), ANKH, KRAMER, LIROY, K.A.S.A, IRA.
Na dodatek uczelniany chór (w którym śpiewałem obowiązkowo - jak każdy student) został wybrany do licznych koncertów prezentujących „Nieszpory Ludźmierskie” Jana K. Pawluśkiewicza – ze stałym udziałem takich wykonawców jak Hanna Banaszak, Beata Rybotycka, Elżbieta Towarnicka, Grzegorz Turnau, Zbigniew Wodecki i Jacek Wójcicki.
Dzisiaj wspominam te koncerty niezwykle ciepło i z prawdziwym sentymentem, nie mówiąc już o niezapomnianych próbach chóru z orkiestrami symfonicznymi praktycznie z całego kraju. Niesamowite, ile można dowiedzieć się o muzyce podczas jednej takiej próby.
W trakcie studiów debiutowałem też jako nauczyciel gry na gitarze – najpierw w osiedlowym Domu Kultury „SABAT” w Kielcach, później w jednej z pierwszych placówek w Polsce szkoły muzycznej YAMAHA.

  • foto4
  • foto4
Kolejna etatowa robota (Centrum Muzyczne – VANAX w Kielcach) i naturalne zainteresowanie tematem gitar, wzmacniaczy, efektów, itp. – dały mi następną, bardzo dla mnie cenną lekcję szybkiej orientacji w świecie gitarowych nowinek sprzętowych.
Dzięki temu kilka lat później mogłem „wymądrzać się” w prasie, testując sprzęt gitarowy na łamach dwóch najpopularniejszych miesięczników gitarowych.
Wiedza teoretyczna nabrała dla mnie zupełnie innego wymiaru, kiedy okazało się, że właściwie zostało mi tylko w odpowiedni sposób ją na studiach poukładać – natomiast  umiejętności praktyczne zdobywałem odtąd nie tylko przy pomocy samokształcenia i regularnych ćwiczeń, lecz w dużym stopniu poprzez wzajemne pogrywanie z gitarzystami z najróżniejszych stron Polski na korytarzu akademika.
W takich to właśnie ciekawych warunkach narodził się zespół…

V.I.P.

…w którym zdobyłem chyba najwięcej doświadczenia estradowego i studyjnego – pierwsze poważne sesje nagraniowe (sesje radiowe i nagranie płyty w Teatrze Muzycznym w Lublinie) oraz kilka dużych programów na antenie TVP.
Wszyscy byliśmy studentami wychowania muzycznego i mieszkaliśmy w akademiku, dzięki czemu zjeżdżając windą do mieszczącego się na parterze studenckiego klubu WSPAK – mogliśmy mieć próby praktycznie codziennie, co znacznie ułatwiało pracę nad naszym brzmieniem i materiałem.
To z tym zespołem zagraliśmy sporo mniejszych i większych koncertów, m.in. z fantastyczną i w wyjątkowej wtedy formie Edytą Bartosiewicz niezapomniany dla mnie koncert w amfiteatrze Kadzielnia w Kielcach (widoczny tutaj na jednym ze zdjęć).

Ech, fajne to były czasy… Zbliżał się właśnie upragniony termin mojego egzaminu magisterskiego, V.I.P. rozwijał się w błyskawicznym tempie, i co najważniejsze - byliśmy o krok od podpisania kontraktu na debiutancką płytę z ZPR RECORDS.

Gotowa była już nawet trasa, sponsor, utwory zarejestrowane w ZAiKS, a plan promocji płyty naprawdę śmiały – w dzień premiery specjalny samolot miał w nalocie na Warszawę zrzucić kilka tysięcy balonów z tytułem albumu i wszystko wydawało się być gotowe, zanim tak naprawdę zdążył gotowy być… sam zespół.
Kolejny rozdział mojego życia, który właśnie się zamykał…

Rozpoczęła się za to dosyć długa wędrówka licząca kilkanaście zespołów w najrozmaitszych wcieleniach i o najdziwniejszych składach, co nauczyło mnie z kolei elastyczności brzmieniowej i umiejętności dopasowania się.

W czerwcu 1999 roku powróciłem z Kielc do Pszczyny i od tego momentu rozpocząłem na dobre pracę gitarowo-pedagogiczną, której poświęciłem się prawie całkowicie. Równolegle zacząłem też próbować swoich pierwszych dziennikarskich sił w prasie branżowej pisząc artykuły testowe – najpierw dla magazynu „GITARZYSTA”, a trzy lata później dla miesięcznika „TOP GUITAR” (niektóre z nich można odnaleźć TUTAJ)


W międzyczasie spędziłem siedem kolejnych, dosyć rock`n`rollowych lat w zespole KARALUCHY - grając to tu, to tam hity Beatlesów i nagrywając z zespołem autorską płytę w JM Audio w Wieliczce (2004 r.). Pomiędzy tym wszystkim w 2008 r. miałem ogromną przyjemność i zaszczyt nagrywać gitary do bardzo niecodziennego wydawnictwa - poematu Karola Wojtyły "Pieśń o Bogu ukrytym" w interpretacji i wg genialnego pomysłu Rafała Borkowego, który umieszczono na płycie pt. „Wybrzeża pełne ciszy” (wydawnictwo EMMANUEL – nakład wyczerpany ;) Od 2010 roku występowałem również okazjonalnie z samodzielnym programem instrumentalnym „Guitar Inspire”.


Kolejne dziesięć lat to weekendowe włóczęgostwo z zespołem EASY i uprawianie sztuki, którą można najtrafniej określić jako wzmożoną aktywność muzyczną u schyłku tygodnia ;) Wszystko ma swoje plusy i w tym ostatnim składzie udało mi się poznać jeden z najpiękniejszych kobiecych głosów na tej planecie należący do młodej, ślicznej i niezwykle utalentowanej Kasi Grzesiek (TUTAJ), z którą od tamtej pory bardzo często pracuję. Kasia jest zdecydowanie największym wokalnym objawieniem miasta Bytomia od czasów Karin Stanek i moim zdaniem, tzw. sukces (cokolwiek znaczy ten termin) - jest niejako wpisany już w jej nr pesel ;-)

Dzisiaj

Robię to, co kocham - a pasja mojego życia czyli gitara - stała się moją pracą i źródłem codziennego zadowolenia.
Nie muszę ani wstawać rano do fabryki, ani rozwozić chipsów - a codzienny kontakt z uczniami daje mi tyle energii i satysfakcji, że mógłbym nią spokojnie obdzielić jeszcze ze trzy osoby :-)
Po dwudziestu czterech latach nauczania gry na instrumencie dopracowałem się własnej i kompletnie nowatorskiej metody kształcenia słuchu u uczniów, z której to metody z powodzeniem w swojej codziennej pracy korzystam.

Efekty tej pracy są zadziwiające (nawet mnie samego zadziwiają) i ciągle jeszcze kiedyś tam w przyszłości planuję napisać książkę właśnie na ten temat...

Kto wie, może i to się kiedyś uda :)

Montuję też kolejny rockowy (tym razem naprawdę) skład, który już w 2017 roku zapewne zatrzęsie lokalnym rockowym światkiem muzycznym ;)
Szczegóły już wkrótce !

Czuję się spełniony i szczęśliwy.

Niniejsza strona w końcu powstała, żebym mógł podzielić się trochę moją pasją z innymi – bez jakiegokolwiek w tym udziału serwisów społecznościowych, na które mam chroniczną alergię.

Chciałbym dedykować ją moim byłym, obecnym i przyszłym uczniom :)
Z serdecznością, wdzięcznością i pokorą…



top